Nazwa: Kiba Uzumaki Płeć: Samiec, mianowicie. Wiek (w przeliczeniu na lata ludzkie): 17 lat mam i kij wam w oko, jeśli za młody x] Wygląd: Jego futro mieni się szkarłatem, niczym krew. Żółte końcówki od uszu, a jego oczy to niemalże złoto. Źrenice to tylko chude szparki, które nigdy się nie rozszerzają. Pyszczek ma miły, mimo, iż odbija się od niego niemała chytrość. Bardzo charakterystyczny jest dla niego uśmiech, oraz perlisty śmiech. Jego sylwetka nie jest zbytnio potężna, ale umięśnienie ten chłopczyna jakieś ma. Z tyłka wyrasta mu dziewięć ogonów. Ubrany jest w uniform jego rodu, wplatany w barwy złota i czerni. Dopowiem, iż jest lisem, nawet przystojnym, ale nie mi o tym mówić. Charakter: Kiba jest bardzo uparty. Naiwność to jego drugie imię, a delikatność, którą zastaniesz w jego duszy, mógłbyś wyhodować milion kwiatów. Cierpliwy, to nieco za dużo powiedziane. Porywczy, bardzo głośny... Eh, ale dba o swoich przyjaciół, przynajmniej tych, których ma... Lubi dużo jeść, szczególnie ramen. Zawsze wesoły, nigdy się nie poddaje. Historia (conajmniej 3 zdania): Został znaleziony pod ośrodkiem dla bezdomnych dzieci, w małym koszyczku z karteczką "Kiba Uzumaki". Wychowany srogo, płatał dużo figli, wygłupiał się w szkole, próbując zwrócić na siebie uwagę. Nigdy nie był lubiany, nawet wśród innych sierot. Kiedyś obrał sobie cel zostania Smoczym Wojownikiem. To było tylko marzenie, ale zawziął się barczyście, słuchając rad mistrza klasztoru, nawet odwiedzał samą siedzibę często. Gdy skończył 16 lat, ogłoszono, iż życie wielkiego mistrza klasztoru dobiega końca, więc pragnął wybrać swego następcę. Kiba nie potrafił uwierzyć własnym oczom, gdy czytał ową kartę. Dużo ludzi przyszło na ceremonię, więc młody lis, musiał się cisnąć na siłę. Wreszcie, pewien facet, ryknął wściekle i wyrzucił go na sam środek. Akurat w momencie, gdy wielki mistrz, zwany Smoczym, obserwował piątkę najwybitniejszych. Wtedy spojrzał na młodziaka, który upadł u jego stóp, a ich spojrzenia starły się na sekundy, które mogły trwać wieki. Po chwili staruszek uśmiechnął się przyjemnie, po czym stuknął lisa w łeb laską, mówiąc zmarnowanym głosem "Ty.". Następnie, lis usłyszał krzyki zdumienia, ponieważ dopiero do niego dotarło, co zrobił Smoczy. Wybrał. Wybrał JEGO! Cóżże był to za szok! W krótkim czasie, staruszek umarł, a on zamieszkał w klasztorze, mimo niechęci całej piątki, którzy zapewne myśleli, że to Tygrysica zgarnie święty tytuł. Od tego czasu minął rok. Ciężki rok, który okazał się bardzo pokrzepiający i imponujący, patrząc na lisiego wojownika. Lecz to tylko początek... czyż nie? Tylu wrogów jeszcze czeka...
//Przepraszam, że nie zapytałem o tytuł Smoczego Wojownika, ale w regulaminie nic o tym nie pisze, więc utworzyłem mu taką historię. Jeśli to jest niedozwolone, proszę nie klepać mi minusów, a edytować posta i mi ładnie powiedzieć, zezwalam na to. Jak nie to nie, zmienię swoją postać nieco.//
//Masz moje opzwolenie na wojownika smoka. ~Set//
|
Nazwa: He Li Płeć: samiec Wiek (w przeliczeniu na lata ludzkie): 20 Wygląd: Podobny do Żurawia z drobnymi różnicami ( w końcu jest jego potomkiem) Charakter: Skromny, miły, życzliwy, pomocny, cichy, spokojny,najwyżej ceni rodzinę i przyjaciół, czasem potrafi być wredny, ale stara się nikomu nie robić przykrości. Otwiera się tylko wobec przyjaciół i wtedy potrafi być duchem towarzystwa. Unika walki, ale gdy musi walczyć robi wszystko, by wygrać. Historia: Na początku był małym nieśmiałym żurawiątkiem. Nie miał zbyt wielu przyjaciół. Zwykle siedział w kącie, zamknięty we własnym świecie. Koledzy mu dokuczali, a gdy im oddawał, zawsze go wrabiali i wychodziło na to jakby to on był łobuzem. Nie oddawał od razu, lecz po jakimś czasie. Inaczej by nie mógł, bo zwykle dokuczali mu w grupie, a sam wszystkim rady by nie dał. Więc potem po kolei im oddawał. I wychodził na łobuza, a inni robili słodkie oczka do opiekunów i nauczycieli. A on miał stoicki spokój i się nie tłumaczył. Od dzieciństwa lubił walkę, ale nie taką na poważnie. Bardziej lubił walkę, jako sport. Na początku nie miał jeszcze ducha walki. Traktował walkę jak grę planszową, w której wygrywa szybkość, technika, dobrze wykonany ruch, a prawdziwej walki to unikał. Lubił także dużo podróżować. Wędrował po całych Chinach. Napotykał też wiele niebezpieczeństw. Przeprawiał się przez zdradzieckie wody, odludne pustkowia, przeżył w samym środku huraganu, przechodził przez tereny zamieszkałe przez dzikusów. Ale ze wszystkiego wychodził bez szwanku, aczkolwiek niewiele brakowało. W szkole średniej poznał w końcu prawdziwych przyjaciół. Uwielbiał z nimi trenować. Lubił się rozwijać i szukał nowych doświadczeń. W końcu wraz z przyjaciółmi wstąpił do wojska cesarskiego. Wiele się tam nauczył, ale system wojskowy, który tam panował mu nie odpowiadał. Ale żal było mu go opuszczać. Wtedy też po raz pierwszy uczestniczył w bitwie. Nawet na swojej pierwszej bitwie udało mu się zabić „nieśmiertelnego” – można powiedzieć, że miał ogromne szczęście. Właściwie to szczęście miał przez całe swoje życie, bo wiele zobaczył oraz doświadczył i przeżył. Mimo zasług z wojska go wyrzucili – nie dogadywał się z dowódcą. Ale wciąż chciał ćwiczyć. W końcu trafił na szkołę kung-fu w Jadeitowym Pałacu. Zaczął tam ćwiczyć, ale traktował to jak kolejny sposób walki i podniesienia swojej techniki. Gdy miał 16 lat coś się wydarzyło. W przyjaznej walce z kolegą wykonał pewien ruch który nie był niczym czego się nauczył, lecz czymś z głębi coś naturalnego jakby zawsze to potrafił, machnął skrzydłami tak, że wszyscy jego przeciwnicy zwalili się z nóg, wtedy usłyszał : „Mistrzu Żurawiu przestań”. Od razu sobie przypomniał pewne wspomnienia, ale nie potrafił ich sprecyzować. Ćwicząc pod okiem mistrzów z Jadeitowego Pałacu powoli poznawał, na czym tak naprawdę polega kung-fu (jednak nie należał do potężnej piątki, mistrzowie z Jadeitowego pałacu dawali nauki kung-fu zwykłym mieszkańcom wioski i He Li do takich należał ( tak jak Po uczył małe króliki w filmie: ”Sekrety potężnej piątki”)). W końcu zrozumiał, na czym polega kung-fu. To nie sama walka, lecz sztuka samodoskonalenia się, to cierpliwość, odwaga, pewność siebie, dyscyplina i współczucie, w tym samym czasie rozjaśniło mu się wspomnienia – opowieści, które słyszał w dzieciństwie, o tym, że jest potomkiem Mistrza Żurawia. Ogarnęło go wielkie szczęście, że poznał w końcu istotę kung-fu, oraz to, kim jest i skąd pochodzi. W końcu nabrał ducha walki, nie po bitwach, jakie stoczył, lecz po tym, gdy dowiedział się, czym jest kung-fu i gdzie jest jego miejsce. Jego radość i chęć do treningu kung-fu wzrosła jeszcze bardziej. Mówi się, że kwiat, który długo zwleka z rozkwitnięciem, gdy już rozkwitnie jest najpiękniejszy, piękniejszy od pozostałych – można powiedzieć, że tu się to sprawdziło. He Li ćwiczy dalej w Jadeitowym Pałacu wierząc, że kiedyś sam dołączy do potężnej piątki i dorówna Mistrzowi Żurawiowi.
Ok, akczept.~Shei Lung.
|